Bangkok, Azja po raz pierwszy
Pierwszy raz w Azji
Pierwszy azjatycki przystanek, pierwsza azjatycka stolica, pierwsze azjatyckie miasto. Chciałabym napisać, że pojechałam tam tabula rasa, ale przez bardzo dużą popularyzację tego kierunku oraz moje coraz większe zainteresowanie podróżami nie mogłam ominąć ciekawostek, przestróg i wiele różnych opinii na temat Bangkoku.
Spędziłam w tym mieście zaledwie kilka dni. "Zaledwie" ponieważ cała podróż po Tajlandii trwała prawie miesiąc. Bangkok mnie przywitał i ugościł na dwie pierwsze noce oraz pożegnał kolejnymi dwoma gdy o wiele bardziej rozumiałam ten kraj i opuszczałam go z wielką nostalgią.
Tajskie rachunki
Na samym początku zderzyłam się z tym co chyba każda osoba minimum jeden raz doświadczy w Tajlandii - "niedomówienia" pieniężne. Związane jest to z podwójnymi standardami w jakich żyjemy. My, biali ludzie z zachodu, bogaci na tyle żeby kupić bilet do Bangkoku i podróżować kontra lokalni. Dlatego ciężko mi to jest nazwać "oszustwem" w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale będąc Europejką takie odczucia mną targały.
Wychodzę z lotniska. Uderza mnie ciężkie powietrze... wilgotne i gorące. Na przeciwko stoi rząd różowych taksówek (taki tajski Manhattan). Rozmawiamy z Panem taksówkarzem i mówi nam ile taki przejazd do hostelu będzie kosztować. Nie włącza taksomierza. Pomyslałam, że to dziwne. Gdy dotarliśmy na miejsce i mieliśmy się rozliczyć, cena magicznie podskoczyła do góry więc wdajemy się w dyskusję i negocjacje - coś w czym nie czuję się najlepiej i niezbyt dobrze mi idzie. Zmęczona po kilkogodzinnym locie z Sydney marzyłam tylko o pójściu do łóżka. Wręczyłam Panu 200 batów więcej niż przewidziano i kazałam Stephane'owi zaprzestać walki. Poddałam się.
Będąc już wcześniej w Tajlandii, wyczulił się na tego typu sztuczki i walczy o swoje. Ja również się tego nauczyłam. Z dnia na dzień było lepiej. Żałowałam poźniej, że dałam się podpuścić pierwszego wieczoru, zwłaszcza że nie byłam w tej sytuacji sama. Wiem, że tym ludziom żyje się znacznie ciężej, ale nie będę kłamać, że nie jest mi łatwo zaakceptować takie zachowanie.
Taxi, proszę!
Po kilku dniach już się człowiek przyzwyczaja. Jestem chodzącym bankomatem. Okrzyki "hello massage", "boat trips" czy "floating market" zaczynają być mniej słyszalne. Mózg zaczyna je ignorować jak każde reklamy które codziennie omijamy. Z czasem zaczynam też być bardziej pewna siebie i nie dawać się naciągać. Potrzeba taksówka? Nie ma sprawy. Ale tylko z włączonym taksomierzem.
W głowie utknęła mi szczególnie jedna sytuacja, gdy to już z Tajlandii wyjeżdżaliśmy i spędzaliśmy ostatnią noc na mieście. Żadna taksówka nie chciała zabrać nas do hotelu. Zatrzymywały się jedna po drugiej (ok dziesięciu finalnie). Dlaczego? Bo prosiłam o taksomierz a nasz hotel znajdował się bliżej lotniska i tutaj cytuję "jak was zabiorę do hotelu, to nie będę miał klienta żeby wrócić do miasta więc mi się to nie opłaca". OK. W końcu znalazłam takiego dla którego żadna z tych rzeczy nie wydawała się być problemem i tak najnormalniej w świecie nas tam zawiózł.
Tuk-tuk, stresująca taksówka
Toaleta w Tajlandii nie taka oczywista
Nie taka Tajlandia straszna
Nie powiedziałabym, że zwiedziłam Bangkok. Kilka dni to za mało. Dlatego bardziej od samych pięknych świątyń wbiły mi się w głowę "niemiłe" doświadczenia. Ale to był mój wybór. Uważam jednak, że dużo się nauczyłam. Przepraszam, musiałam ponarzekać. Następne dni jednak odsłosnią przede mną Tajlandię na którą czekałam, którą marzyłam zobaczyć i która mnie absolutnie nie zawiodła.
Pogadajmy...
Komentarze
Prześlij komentarz