Usunęłam konto na Facebooku. Dlaczego to takie trudne?

     W ustawieniach facebookowego konta, jak i każdego innego medium społecznościowego, znajduje się ten magiczny przycisk jego usunięcia. Przyznam szczerze, że w moim mniemaniu był on bardziej ukryty, schowany gdzieś w otchłani, aby nie rzucał się za bardzo użytkownikowi w oczy przy okazji modyfikacji innych parametrów. Byłam w błędzie. 

Ikona Facebooka


Jak usunąć Facebooka

    Wystarczy wejść w ustawienia --> ustawienia prywatności i oto na samym dole jest i on. Klikam. Facebook pyta mnie czy chcę usunąć konto czy je dezaktywować. Różnica polega na tym, że to drugie zachowuje na serwerze wszystkie nasze dane i zdjęcia oraz przywraca widoczność konta przy kolejnym zalogowaniu. Zaznaczam "usuń". 
    Kolejna przeszkoda, wpisanie hasła. Ok rozumiem, zapobiega to tym niecnym osobom, które korzystają z niewylogowanego konta aby robić psikusy bądź usuwać czyjeś konta. Kolejne okienko wyskakuje, tym razem Facebook chce się upewnić czy rzeczywiście to konto chcę usunąć oraz podpowiada, że jeżeli zamierzam korzystać z Messengera to konto mogę co najwyżej dezaktywować. Cóż, Messengera nigdy nie miałam i nie chciałam mieć. Wolę starej daty SMS-ki i typowe czaty jak WhatsApp (który tak na marginesie należy również do Facebooka, ale nie jest bezpośrednio związany z kontem). 
    Udało się, w końcu. Chociaż nie zupełnie do końca... mam 30 dni. Cały miesiąc na rozmyślenie się i cofnięcie mojej decyzji. Tak jakby Facebook zakładał, że była ona pochopna, emocjonalna i nie do końca przemyślana. Nie wspomnienia o mailu, który brzmiał jakbym traciła część swojego życia... "trwałe, NIEODWRACALNE usunięcie". Czyżby?



Usuwać czy nie, o to jest pytanie

    Trochę śmiesznie mi to pisać i przyznawać się do takich błahych rzeczy, ale o usunięciu mojego profilu na Facebooku myślałam już nie raz i nie dwa. Ba! Czasami byłam tuż tuż, usuwając coraz to więcej znajomych, którzy później nie rozumieli dlaczego ich po raz kolejny zapraszam... ponieważ się rozmyśliłam. A dlaczego usuwałam znajomych? Bo chciałam tak po kolei, na spokojnie, a nie jeden klik i konta nie ma. Pierwsza taka myśl pojawiła się już na studiach. Magisterka już daleko za nami, a ja nadal tkwiłam na Facebooku, mimo że używałam go bardzo sporadycznie. 
Gdy w końcu się odważyłam to zrobić kilka dni temu, zaczęłam się zastanawiać dlaczego zajęło mi to tyle czasu (dłużej niż usunięcie innych kont z przeszłości jak fotka.pl czy nk.pl). A drugim pytaniem które się nasunęło to dlaczego czuję się z lżej, że już go nie mam. 

    Ludzie łatwo dają się owinąć siecią mediów społecznościowych ponieważ tak jak telewizja i radio, są one formą natychmiastowej gratyfikacji w postaci relaksu i więzi z innymi. Dodatkowo, to właśnie Facebook jako pierwszy pokazał na tak szeroką skalę, jak bardzo lubimy kiedy inni komentują to jak wyglądamy, to co robimy i to gdzie jesteśmy. Na samym początku nie było polubień. Jak powstał słynny znaczek kciuka w górę? Mnóstwo komentarzy pod zdjęciami i aktywnością miało treść "lubię to", "podoba mi się", "super". Ktoś mądry wpadł na pomysł: zamiast pisać komentarze ludzie mogliby po prostu reagować szybkim kliknięciem. I tak rozpoczął się boom na lajkowanie. 



Poczucie więzi i życiowe zmiany

    W moim przypadku to nie było problemem. Facebook nie był przeze mnie używany od dłuższego czasu i tak naprawdę tylko irytowało mnie to, jak ktoś mi mówił, że wysłał mi coś na fejsie. Trzeba było tam specjalnie wchodzić. Nigdzie się też nie logowałam przez konto facebookowe. Uważam, że lepiej mieć indywidualne konta na różnych stronach. 
    Poczucie więzi... tak, w moim przypadku to zdecydowanie o to chodzi. Nie takiej dosłowniej i bezpośredniej. Facebook jest jedynym miejscem gdzie posiadałam prawdziwe imię i nazwisko znajomych. Ktoś zmienia stan cywilny? Nie ma problemu, nazwisko zmienia się z nim. Odkopanie starej znajomości międzynarodowej bo jedziemy właśnie do tego kraju z którego ta osoba pochodzi lub mieszka? Nie ma problemu. Można się z nią szybko skontaktować nie pamiętając tych czasem, jakże trudnych, imion i nazwisk. 
    Tylko niektóre osoby mam na Instagramie, ale większość używani nicków i oczywiście nie wszyscy go mają (tak na marginesie: już się zastanawiam, jak trudno mi będzie usunąć Instagram w przyszłości). Niektórzy preferują Snapchat czy TikTok, których ja nigdy nie zainstaluję. Zrobiłam więc najprostszą rzecz na świecie. Spisałam na kartce te osoby, które mnie interesują. Które być może w przyszłości odwiedzę gdy pojadę do Chin, Indonezji, USA, Australii czy Iranu. A jeżeli kontaktu nigdy nie odzyskam? Cóż, takie jest życie. Ludzi się poznaje i zapomina. 



Odcięcie facebookowej pępowiny

    Skąd jednak wzięła się moja ulga? Po pierwsze z mojego minimalizmu. Nie lubię mieć wiele tych samych rzeczy. Konto na mediach społecznościowych? Jedno mi wystarczy (chociaż i to instagramowe wiele razu już dezaktywowałam). Komunikator? Tak samo. Połechtałam moje organizacyjne ego. Po drugie, uwolnienie się w końcu od myśli "czy" i przejścia do akcji. Po trzecie, zaakceptowaniu, że w życiu nie można mieć nad wszystkim kontroli i będzie wiele informacji których nie przeczytam, wiele zdjęć których nie zobaczę, ale jakże dużą niespodzianką będzie to, gdy spotkam tą jedną osobę po latach i opowie mi swoją historię przy kawie. W cztery oczy.



Komentarze

Popularne posty